Dzień dobry po krótkiej, świątecznej przerwie!
Odpoczęliście? Mam nadzieję, że tak, bo ja bardzo! Totalnie się zresetowałam i w końcu się wyspałam. Zdecydowanie potrzebowałam takiego czasu.
Dzisiaj przychodzę do Was z kolejną dawką kosmetyków od marki Såpe, które miałam okazję testować.
Tym razem kilka produktów do ciała, ale również rozszerzenie mojej kolekcji do pielęgnacji buźki.
Marka Såpe to polska firma. Kosmetyki są robione ręcznie, a właścicielka wkłada w ich produkcje całe serce. Bardzo lubię takie małe manufaktury, gdzie liczy się zdecydowanie jakość, a nie tylko masówka. Więcej kosmetyków oraz informacji znajdziecie na stronie sklepu Såpe tutaj
Ale do rzeczy. Dzisiejszy przegląd zaczynam od produktów do pielęgnacji ciała.
Na początek peeling cukrowy Fruitine.
Peeling jest gruboziarnisty, bardzo dobrze rozprowadza się na ciele. Jest jednym z tych peelingów, które nie znikają odrazu po nałożeniu. Możemy faktycznie masować nim ciało przez dłuższą chwilę. Przepiękny zapach, który towarzyszy tej pielęgnacji dodatkowo odpręża umysł. Skóra jest gładka i odżywiona. Tak odżywiona, bo mimo, że jest to peeling to ma w składzie masła i oleje, które pozostawiają skórę przyjemnie miękką i nawilżoną. Produkt jest bardzo wydajny. Warto dodać odrobinę wody na dłoń, wtedy nie osypuje się tylko tworzy mokrą konsystencję. Mam kilka swoich ulubionych peelingów do ciała i ten dołącza do tej listy. Jest warty swojej ceny i zdecydowanie Wam go polecam!
Kolejny kosmetyk, które genialnie uzupełni pielęgnację po peelingu to puszysty mus do ciała z tej samej serii – Fruitine.
Jeśli znacie już ten produkt to z pewnością nie muszę przekonywać Was do tego, że każda z nas powinna mieć go w swojej pielęgnacyjnej rutynie. Co to jest za sztos! Jego nazwa w pełni zgadza się z jego konsystencją – jest puszysta jak chmurka. Już pod wpływem ciepła dłoni nabiera olejowej formuły. Rozprowadza się z łatwością, szybko się wchłania i co najważniejsze nie pozostawia uczucia lepkości. Zapach jest obłędny, a skóra pozostaje delikatnie rozświetlona i doskonale nawilżona. Żałuję, że nie miałam go przy sobie latem tego roku, ale z drugiej strony cieszę się, że poznałam go przed nadejściem kolejnego, wakacyjnego okresu. Będzie idealny, a kobiety znają ten ból, kiedy latem balsamy sprawiają, że wyglądamy na jeszcze bardziej zgrzane 😅 Także wielki plus za jego wielo-sezonowość. Pokochacie go!
Skoro jesteśmy przy pielęgnacji ciała to przejdę do kolejnego produktu, który nazywam moim SOS na suche skórki, łokcie i kolana, ale nie tylko. Plaster na suche miejsca jest nie tylko produktem ratunkowym na wybrane partie ciała, ale może także służyć nam za balsam.
Urzekło mnie to opakowanie i gdybym zobaczyła go na półce w drogerii z pewnością sięgnęłabym bez wachania. Przecież idealnie pasuje do wystroju mojej łazienki 😁 Oczywiście właściwości też są świetne. Jego skład wypełniają oleje – macadamia, ryżowy, kokosowy – a także masło Shea i wosk pszczeli. To wszystko sprawia, że jest idealny, aby odżywić i zregenerować skórę. Łagodzi stany zapalne i podrażnienia. Dodatkowo zawarte w nim olejki eteryczne trawy cytrynowej, lawendy i eukaliptusa działają przeciwbakteryjnie, przeciwzapalnie, łagodzą podrażnienia i wspomagają gojenie się ran. To zdecydowanie mój SOS zwłaszcza zimą. Na stronie sklepu znajdziecie go w dwóch pojemnościach – ta mniejsza świetnie sprawdzi się do damskiej torebki, a większa do łazienkowej szuflady pielęgnacyjnej. Wiem, jestem już nudna, ale i ten kosmetyk serdecznie Wam polecam!
Teraz rozbije trochę szyk pielęgnacyjny i opowiem Wam o świecy sojowej, która jest nowością w sklepie Såpe. Do takiego domowego SPA, rytuałów podczas wieczornej kąpieli i pięlęgnacji nadaje się idealnie. Zwłaszcza z taką kompozycją zapachową.
„Cześć, ZIMA!” to świeca, która zadba o nastrój nie tylko podczas nakładania kosmetyków.
Byłam zaskoczona, kiedy na opakowaniu znalazłam „instrukcje obsługi świecy”. Nigdy w życiu nie pomyslałam, że jakiekolwiek znaczenie może mieć to, jak długo świeca się pali czy jaką wysokość ma knot. A tutaj zaskoczenie i uświadomienie.
Słodycz pomarańczy, papai, mango i limonki, połączona z głębokim aromatem przypraw korzennych oraz nutą wanilii, rozprowadzają w pomieszczeniu nieziemski klimat. Pachnie jeszcze po zgaszeniu, kiedy wosk z powrotem przybiera stała formę. Producent obiecuje czas palenia 30h, ale tego jeszcze nie zmierzyłam, bo pale ją już kilka dni i nadal jest prawie cała.
Dodatkowo świeca ma drewniany knot, który delikatnie skwierczy podczas spalania. Nazwa wskazuje, że produkt jest sezonowy – zimowy. Chyba muszę zrobić zapasy, żeby móc cieszyć się tym zapachem cały rok. A może firma przygotuje takie świece na każdą z pór roku? Halo, Såpe?! Pliski, zróbcie to!
Mam nadzieję, że rozpaliłam Wasz zmysł zapachu i na sama myśl czujecie te owoce. Świetnie, bo kolejny produkt to olej z pestek malin.
Przyznam szczerze, że oleje do swojej pielęgnacji wprowadziłam stosunkowo niedawno. Moje błędne myślenie o nich (że natłuszczają cerę) blokowało mnie przed zakupem choćby jednej sztuki dla testów. Na szczęście zmądrzałam jakiś czas temu i teraz są jednym z moich ulubionych kosmetyków pielęgnacyjnych. Wykorzystuję je przede wszystkim do demakijażu, olejowania włosów czy mocniejszego nawilżania twarzy. Ten olej jest lekki i przyjemnie rozprowadza się na buźce. To co go wyróżnia to to, że jest przeznaczony do różnych typów cery – suchej, dojrzałej czy trądzikowej. Dobrze się wchłania i nie pozostawia uczucia lepkości. Producent na swojej stronie opisuje go tak : olej z pestek malin zimnotłoczony, nierafinowany. Jest bogatym źródłem nienasyconych kwasów tłuszczowych omega 3, omega 6 oraz antyoksydantów i przeciwutleniaczy chroniących skórę przed działaniem wolnych rodników. Wykazuje działanie antybakteryjne. Działa przeciwzapalnie oraz łagodząco. Wzmacnia barierę lipidową naskórka, nawilża skórę i pozostawia ją jedwabiście gładką i miękką.
W 100% się z tym zgadzam, bo to wszystko jest prawdą. Jeśli tak jak ja, lubicie kosmetyki wielofunkcyjne to pokochacie ten olej!
Na koniec przedstawiam Wam esencję do twarzy, która uzupełniła moją serię Tea Time.
Z tej serii pokazywałam Wam już piankę do mycia buzi oraz krem, których używam od dobrych kilku miesięcy bez przerwy.
Esencji nie używam codziennie, ale kilka razy w tygodniu ląduje na mojej twarzy. Jest przeznaczona do stosowania na dzień i noc. Ja jednak rano zawsze jestem spóźniona i moja pielęgnacja jest bardzo ograniczona, więc stawiam na bogatszą pielęgnacje wieczorem. Esencja jest produktem z pipetką. Formuła jest lekka oraz bezolejowa. Bazę stanowi tutaj hydrolat malinowy, który odpowiada na potrzeby cery różnego typu: zarówno suchej, jak i mieszanej czy przetłuszczającej się, dojrzałej i zmagającej się z młodzieńczymi problemami.
Nie jest to konieczny element pielęgnacji, ale jeśli lubicie zafundować swojej cerze solidną dawkę nawilżenia oraz odżywienia warto zainwestować w ten kosmetyk. Ja mam mnóstwo pielęgnacji nawilżającej, więc sama nie kupiłabym go dla siebie, ale jego działanie jest świetne i warto z niego korzystać.
Tyle na dziś, ale to jeszcze nie koniec jeśli chodzi o kosmetyki marki Såpe. Ta firma zdecydowanie wskoczyła do czołówki mojej pielęgnacji i na chwile obecną nic nie zrzuca jej w dół listy. Wiem, że mogę ufać tym kosmetykom, bo są porostu dobre i dopracowane. Bez zastanowienia się mogłabym kupować kolejne i kolejne pozycje z asortymentu sklepu.
Mam nadzieje, że post będzie Wam przydatny, a jeśli zdecydujecie się na zakup kosmetyków od Såpe to będziecie z nich bardzo zadowolone.
Miłego dnia! ❄️
Do następnego 💋